[429+1]. PS. Równania (sprzeczne) albo o rodzaju napięcia.

(…)Nauczył mnie tego, że sprzeczność, jest często najlepszą drogą do prawdy.

 

[Poniedziałkowe dzieci, Just Kinds,
Patti Smith, Czarne, Wołowiec, 2012].

***

 

T y l k o, co to jest s p r z e c z n o ś ć ? Co zwłaszcza zawłaszcza a co tylko zawiera? Ma w sobie rzeczown(c)ik rzecz, co— jest więc w rzeczy samej—-a co poza nią? Rodzaj nie tyle, albo chociaż nie tylko— pewnej granicy, ale i napięcia… Aby mówić do rzeczy (nawet o sprzeczności, nie będąc  sprzecznym wewnętrznie), zwracając się do ludzi, tak po prostu” i „po ludzku”. Nie sadząc (za często, za gęsto oksymoronów).

Sprzeczność. Zawiera w sobie także rodzaj grzeczności (lepiej niż grzeszności) przytaknięcia,zgody, no, albo: no, no, (tu już niekoniecznie)a jakże! Co j e s t , a co (nie) (leży, rozpiera się, albo [najczęściej]stoi w sprzeczności)? W, czyli już w(e) wnętrzu, w czymś, a dokładnie , ładnie w t y m co zawarte, chociaż otwarte czyli niedokończone, to może być (chociaż czasami) niedokończone, co jest, a co nie jest, i nie może być  sprzecznością, nie stoi w, nawet nie leży i nie na leży (się za długo gimnastykować (na przykład) ład, czy porządek? Który? Dlaczego ten, a nie inny, a może mnożę, ten i inny, ten, który jest innym przez sprzeczność właśnie…

Czym w swej istocie jest? [sprzeczność] Nośnością, znaczeń, czyli tego c o (s i ę)   z n a,   t e g o  c o   m oż e  b y ć  obiecane, ale i bardziej obmacane, oswojone. Nasze, wspólne, odnosi się (sprzeczność) do rzeczy lub pojęć. A pojęcie o tym mamy, choćby mierne, albo bardziej: marne, choćby blade, (z)gorzej niźli zielone. Cholera jasna, byle nie wpaść w czarną dziurę, albo rozpacz  rozpatrując ów dylemat  to ten czarny humor wolę (i nie chodzi o średniowieczne określenie płynów ustrojowych).

Sprzeczność stoi dalej, albo i bliżej,  w całej swej okazałości, i oka żałości a równocześnie złożoności procesu patrzenia, widzenia i dostrzegania. Czy to kwestia perspektyw(y) (i czy jedynie)tej, a co jeśli tam, tam, tamtej, albo i tej i tamtej tu i tam?

 

Nie tylko gdzie, ale równie(ż) Czym więc ona  jest? Tym co  co nie jest nazwane? W ogóle, czy w szczególe czy imieniem właściwym i własnym, i kto za to poręczy,i czy to konieczność kontekstu? Tu i tu i jeszcze…

Noś, noś, noś Sprzeczność. (Nosił wilk razy kilka ponieśli i… Sprzeczność, ot mi nowość)…

Sprzecznć, rodzaj ruchu, oś, i ość którą w sobie zawiera, pochłania i połyka i stoi ością w znaczeniu. To co nie jest obłaskawione, a już zauważone (może i ledwie)? I co wymaga nie tylko nazwania, czyli zauważenia (i czy li tylko tego) ale i działania, nowego w charakterze i myśleniu, a więc ów ruch może/  i drażni pewność w której jesteśmy zanurzeni sensu largo?

Sprzeczność. 
Do której brak pajęczynowych nitek ścieżek?

A wobec pra pra pra prawdy, jakkolwiek ją pojmować, nadgryzać i nią żyć,
nie wystarczą zwykłe drogi, a czasami nawet objazdy?
Muszą być drogi najlepsze? Dlaczego nie wystarczą chociażby dobre? Albo nienazwane? A niech i będą wertepy, ale niech będą, drugorzędne, a obecne, brukowane, tylko nie dobrymi chęciami…

 

Sprzeczność, wobec czego, jakiego ładu –Oś, czy –Ość? Układ (w)[s]pół—, czy rzędnych? Czego, a może wobec czego?(Od)(z)niesienia, czy od noszenia, gorzej jak od- znoszenia. Zmęczyć można łachmany. Matematyka syka zmęczeń i zmąceń otoczka, światło i cień, a może tylko sprzeczne równania, po linii pochyłej, „po linii najmniejszego oporu” (już lepiej podporu, albo -w ostateczności odoru) coś mi tu śmierdzi, coś zgrzyta, sprzeczność? Czy to to?

I w jakich rach-ciach-ciach konfiguracjach, kontekst_ach znajduję (się) do pra-pra- prawdy? Obroty spraw, ciał, rzeczy, klej kalejdoskopu, mandala z dialogu i przestrzeni, czy to nie jest ruch, który nie wchłania, a obejmuje synergiczną energią? Tylko wtedy jeśli umiejętnie poprowadzimy ów ruch, wyposażone i wyposażeni w narzędzia, które dopiero stworzymy, jeśli będziemy chcieli. Ale czy wtedy występuje sprzeczność, czy nie traci swojego charakteru, zyskując (do)pełnie(nie?) I czy nasp pewno, albo chociaż na tymczasowość? czy przeciwnie wręcz? A może i jedno i drugie, i trzecie?

A sprzężenie (zwrotne)?  Czy  na dal i nadal istnieje? A może mnożę to nie sprzeczność, a odrębność? I całość.

Czy znaczenie sprzeczności nie określa prawdy? A jeśli tak to co to znaczy droga? I która? Dlaczego ta? Dlaczego, właśnie ta?  Jeśli musi być tylko jedna, wyłuskana z pozostałych nitek. Nitek, które prowadzą do kłębka.

Krąży nie wiadomo, czy po osi, czy nie taka o to legenda: Słowo „sprzeczność”, zapisane w języku chińskim  składa ma spajać ze sobą dwa znaki. Pierwszy  to oznaczenie włóczni 矛 máo,  drugi – tarcze 盾 dùn. Co ma włócznia do wiatraka… Do tarczy znaczy …

Dawno, dawno temu… Wczoraj ledwie (żartuje)  podobno był sobie  człowiek (i to nie jeden, ale wspomnę o jednym, a nie o jedynym) człowiek, który trudnił się sprzedażą włóczni, mówił o nich, że  przebiją każdą tarczę, i nie stało by to w sprzeczności, gdyby także nie próbował sprzedać tarcz , których nie przebije żadna rządna włócznia… Jaki był skutek starcia (na proch?) obu sprzętów, nie wiadomo. Znaczenie jest strzałem, nie w kolano, albo w brzuch, ale w dziesiątkę. Tyle(ż) anegdot.

To zaś, co pewne, choć pewność niepewna, a jako rzecze Heraklit, jedyną pewną rzeczą jest zmiana, czyli metaforyczna oś i sprzeczność…. To co pewne, to to, że przodkowie (i przodkinie) (nas_i/e)  bez sprzeciwu łączyli sprzeczność ze sprzeczką, sprzeczaniem( się) nie tylko znaczeń, ale i ludzi,a tego co lubi się sprzeciwiać, a raczej sprzeczać nazywano  sprzecznikiem.

Czym jest zatem sprzeczność, w cytacie, który otwiera artykuł, nie wiem, czy nie równaniem sprzecznym, może równaniem (z co najmniej) z jedną (nie)wiadomą?

A tak już bardziej poważnie:  (bo refleksja zmierza q końcowi) i —ważnie, bo po(d)rzucając żartobliwy ton, myślę…. (więc jestem i/… Z(a)nikam), Myślę, że owa sprzeczność zawarta w tym cytacie jest jak najbardziej otwartą drogą, drogą na poznawanie, na próbę objęcia rzeczy w całości, na: p r o c e s   uczenia (się), poznawania, do– i znawania, na doświadczenie i doświadczania różnych: perspektyw, czasów, wygód i nie wygód.

Uczenie i— zaraz (zaraz teraz, czy: zaraz- potem:bakcyl? Bo o celu już było, o: drodze (także tej) do celu) zarazem, zaraz em, en, i cały alfa bet, znaczy się,  nauczanie i uczenie i to, to sprzeczność nie stoi  (dobrze, że nie na baczność) choć baczenie ma w sprzeczności, a w gotowości i otwarciu  na przykład i na przekład na ów proces. Takie to równanie. Równanie w górę. Oczywista (!) Sprzecz sprzecz noś noś oś w sprzeczności. A! Więc i ruch. I oto biega i o to ch(ł)odzi! Uff…

 

Miniatura: [Artist at work (1884) G.Seurat Źródło zdjęcia: Wikipedia].

14 Comments

  1. Sprzeczności (oraz nieuchronnie związane z nimi paradoksy) pomagają w rozwijaniu logicznego myślenia. Te ciekawsze są jak perły, można się nimi napawać dożywotnio.

    Nie mam swojej „ulubionej” sprzeczności, ale pierwsze, co przychodzi mi do głowy to definicja zera podniesionego do zerowej potęgi. Z jednej strony cokolwiek podniesione do zerowej potegi daje jeden, a z drugiej zero podniesione do dowolnej potęgi daje zero. I co? I zipa dumna, czyli sprzeczność właśnie.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Otóż to, tylko przy poziomie naszej edukacji matematycznej… To paradoks, para i kropka, a jest coś takiego jak logika dla opornych (bardzo). A jeszcze mi coś przyszło do głowy, przyszło i zostało, że filozofii bardzo blisko do logiki właśnie, zresztą, i bez reszty logice wszędzie blisko, dzięki za przykład. 🙂 Pyszny. Smakowało.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Filozofii do logiki blisko, a zarazem daleko. Moje rozumienie filozofii (być może kompletnie niewłaściwe) jest takie, że próbuje ona objaśnić te elementy świata, które są dla nas niejasne (innymi słowy: nienadgryzione zębem jajogłowych), w sposób areligijny. Efekt jest… przegadany, z braku lepszego słowa. Dlatego za filozofią nie przepadam.

        Logika natomiast to dla mnie taka trochę „binarna matematyka”, czyli bardzo wąsko wyspecjalizowana, ale niezmiernie ważna gałąź nauki dotycząca sposobów konkludowania gwarantujących wyciąganie poprawnych wniosków (są takie kury: wnioski, a może mi się pomyliło?) na podstawie znanych przesłanek.

        Trochę się więc logika (jakby) łączy z filozofią. Na upartego można by powiedzieć, że gdyby nie to, że filozofowie lubią używać logiki, byliby tylko bandą starych gadułów 😉

        Polubione przez 1 osoba

  2. Nie wiem, czy w temacie będzie anegdota, ale opowiem, po zajęciach wdałam się w dyskusję z osobą je prowadzącą jej konkluzja była takowa, że ja od filozofii wymagam postępu. No z jednej strony, gdyby się nad tym zastanowić, to tak, w uprawianie nauki wymagany jest postęp. Czyż nie? Pytam Cię, poważnie.
    Tak sobie myślę, w 1543 roku Andreas Wesaliusz wydał siedmiotomowe dzieło De humani corporis fabrica libri septem (Budowa ludzkiego ciała w siedmiu tomach) i tak, nie wspominam np Edwarda Jennera, albo też Antoniego van Leeuwenhoeka, Roberta Kocha, Louis Pasteura, idąc tropem bakterii, czy antybiotyków: Aleksander Fleming, Howard Florey, czy Ernst Chain, niezależnie, czy będąc osobą która zajmuje się teorią, czy praktyką, czy łącząc jedno z drugim, postęp jest ważny, a w filozofii?
    Trudno (acz jest to możliwe) oddzielić gadulstwo od refleksji, która może być zaczątkiem, iskrą do zmiany. Takim przykładem, popularnym są dla mnie konkluzje Ludwiga Josefa Johanna— uff— Wittgensteina (dla przykładu): ” Świat to ogół faktów, nie rzeczy” i chyba najbardziej znany: „Granice mojego języka są granicami mojego świata”. Filozofia i etyka to alternatywa (przynajmniej dla niektórych) alternatywa dla innych praktyk, dla mnie raczej podstawa dla oglądu świata. Tak jak czytanie, czy myślenie, nie chodzi o to, by się zgadzać z jakimś nurtem, ale umieć używać tego organu, tego organu, tego no między… Uszami… Przydatny jest ten no, nos! O i oczy, żeby podążać, za tymi no, wnioskami. Tak, tak, te Q i ry ja widziałam, na własne oczęta. I to dwa, a nie dwoiło mi się w nich, „przesięgam” 🙂
    I co Ty na to?

    Polubienie

    1. Ludwiga Josefa Johanna— uff— Wittgensteina nie znam, nie czytałem. O Leuwenhoeku słyszałem, podobnie jak o Kochu czy Pasteurze (podstawówka, zdaje się…).

      Jeżeli uznamy, że filozofia jest nauką (a takie jest, zdaje się, ku memu ubolewaniu, powszechne rozumienie), to należałoby się *spodziewać* od niej jakiegoś postępu, tak. Czy *wymagać*? Hm.

      Filozofia – według mnie – oddaje pole „prawdziwej” nauce, a więc jeżeli jakieś zagadnienie, o którym filozofowie rozprawiali od tysiącleci, zostanie w końcu raz a dobrze zbadane doświadczalnie, kiedy już wiadomo na sto procent, że jest tak-i-tak, koniec, kropka, wtedy filozofia nie ma już w tej kwestii nic do roboty. Niezaprzeczalną wadą filozofii jest bowiem opieranie się prawie wyłącznie na języku (wiem, powtarzam się). W odróżnieniu od facetów z LHC, którzy te swoje giga- czy teraelektronowolty zaprzęgają do rozpędzania (i zderzania) prawdziwych cząstek, jedyne cząstki, które rozpędzają filozofowie, to cząstki powietrza drgającego od ich ligamenta vocalia (a czasem też sphincter ani, jak się przeżrą bigosem).

      Z drugiej strony, skoro „Granice mojego języka są granicami mojego świata” (coś w tym jest!), to znaczy, że cholernie ciężko jest rozumować abstrakcyjnie w sposób pozajęzykowy, więc język jest ważny w poznaniu (i w Poznaniu też), bo bez niego jak bez ręki (a nawet gorzej, bo bez ręki można sobie pogadać, a bez języka już nie za bardzo – z drugiej strony ręką można się podrapać w tyłek i nie potrzeba do tego sonetów, więc chyba remis). Nie wymienisz idei z inną małpą bez jakiegoś wspólnego systemu wymiany informacji. Nie zbudujesz tego cholernego LHC, jeżeli parędziesiąt tysięcy lat wcześniej nie wyjaśnisz drugiej małpie jak za pomocą kawałka brudnego patyka sięgać bananów położonych poza zasięgiem rąk. Od języka się nie ucieknie. Od filozofii zatem – też nie.

      A skoro jest filozofia i abstrakcyjne myślenie, to będą też sprzeczności i paradoksy.

      Nota bene sprzeczność czy paradoks są *zawsze* abstrakcyjne, nigdy rzeczywiste. Jeżeli wydaje nam się, że coś jest sprzeczne, jest tak tylko za sprawą naszego sposobu postrzegania rzeczywistości.

      Bóg może stworzyć kamień tak ciężki, żeby nie móc go podnieść, a potem podniesie go bez wysiłku, nie tworząc przy tym paradoksu.

      Polubione przez 1 osoba

      1. Ludwig Josef Johann— uff— Wittgenstein był austriackim filozofem. Ujęła mnie ta sentencja o języku, czyż nie ma w niej krzty prawdy?
        Filozofia była kiedyś, dawno to kiedyś bywało, sposobem poznawania świata, innym od religii, potem nastały czasy nowożytne, i nauka, no ale przecież nam siedzącym za biurkami w wieku XIX łatwo postrzegać historię (nauk/i) w sposób linearny, i tylko tak, a przecież daty są tylko/ albo aż znacznikami.

        Dlaczego *spodziewać*, a nie *wymagać*? Czy chodzi o nastawienie? O perspektywę? Przecież, czyż nie dzięki tym wymaganiom odróżnia się naukę od magii, czy myślenia życzeniowego?
        Czy logika nie jest narzędziem myślenia? Nawet w języku potocznym? Bo Dahlborn mówi: ” Nie możesz zajmować się poważnie stolarką, gołymi rękami i nie możesz zajmować się poważnie myśleniem gołym mózgiem”. A sławna już brzytwa? Narzędzie myślenia,a jakże, nie mylić z narzędziem mydlenia, przypisywane Williamowi z Ockham (lub Ooccam), XIV-wiecznemu angielskiemu logikowi i (jakże by inaczej) filozofowi, ale to nie on ją „wynalazł” znana już wcześniej, opisana po łacinie: lex parsimoniae, jako „prawo oszczędności”. Polega ona na tym, zapewne wiesz, ale i tak napiszę, że „istnień nie należy mnożyć ponad potrzebę”. Czyli jeśli filozofia i logika razem, to nie gadulstwo, i mierzwienie neuronaliów niepotrzebną gadaniną.
        Nie potrzeba, a raczej nie można tworzyć skomplikowanej,teorii, a uprościć i tak wyjaśnia dane zjawisko, po co więc komplikować dla samego komplikowania.

        Tyleż że świat,nauki, nie istnieje w próżni, i podlega różnym wpływom, a także sama nauka nie jest czymś stałym (jako proces myślenia i widzenia świata). Newton, ten sam któremu miał owoc spaść na czaszkę, zajmować miał się nie tylko prawami światła (jego rozczepienia) ale również… Alchemią, zanim straciła glin w nazwy.

        Piszesz: pozwól, że zacytuję:Filozofia – według mnie – oddaje pole „prawdziwej” nauce, a więc jeżeli jakieś zagadnienie, o którym filozofowie rozprawiali od tysiącleci, zostanie w końcu raz a dobrze zbadane doświadczalnie, kiedy już wiadomo na sto procent, że jest tak-i-tak, koniec, kropka, wtedy filozofia nie ma już w tej kwestii nic do roboty.
        I ja tak myślę, z tym zastrzeżeniem, że filozofia, czyli owa myśl filozoficzna może się przekształcić w historię filozofii. W pewien rys, pamiątkę o tym, w jaki sposób dwunożni przed nami rozumieli świat, pojmowali i w nim żyli. A także w jaki sposób to rozumienie wpływało na sposób bycia w świecie.

        Dalej piszesz: *”Niezaprzeczalną wadą filozofii jest bowiem opieranie się prawie wyłącznie na języku (wiem, powtarzam się). *

        Nie zauważyłam żebyś się powtarzał. Uczyniłabym gwiazdkę.
        * A na czym się opiera każda nauka? To znaczy, zależy co rozumiesz/ rozumiemy pod pojęciem „język” czy chodzi a) o warstwę tylko i wyłącznie teoretyczną? Przecież nawet matematyka ma swój język, a z drugiej strony, teorie nie matematycznie wyrażone, wpływają, określają nasz ogląd świata? czyż nie? Nawet jeśli zejdziemy, nie tłukąc za bardzo swoich członków z katedr akademickim, czy mówienie o świecie nie doprowadziło do konfliktów zbrojnych? Czy sposób mówienia o świecie nie określa status Quo? (albo je próbuje przekształcić?)
        A tak już zupełnie użytkowo, czy znajomość języków, które stają się mniej obce, a bardziej, obmacane, nie może przyczynić się do poszerzenia horyzontów? Specjalnie piszę „może” a nie zakładam, że tak jest, owszem czasami bywa, ta reguła ma także odbicie w językach ojczystych, wraz z transformacją słownictwa, szły zmiany społeczne, A raczej zmiany społeczne uwidaczniają się w języku, w tym kierunku, a zatem i tu powiedzenie ma swe zastosowanie.

        Czy rozumując abstrakcyjnie rozumujemy w sposób poza językowy? Czy tylko używamy innej odmiany języka?
        * Bez ręki sobie nie pogadasz, jeśli jesteś osobą Głuchą, to znaczy dzięki technologii, można próbować tę przeszkodę jakoś o b e j ś ć, I tak jak piszesz, zależy co uważamy za język, a to co za narzędzie stosujemy (zbiór pojęć, czy badyl to już inna kwestia, nie wiem czy drugorzędna).

        Nie tylko paradoks omnipotencji jest ciekawy, właśnie paradoks, właśnie owa sprzeczność, a raczej proces jej tworzenia, i zmiany mnie ciekawi i mnie mierzi, bo tu jest jedna z krawędzi tego, co nazywamy, albo co możemy nazywać zmianą, myślenia i sposobu życia, wiem, że brzmi szumnie i pompatycznie, dlatego myślę, że owe paradoksy, czy będą to problemy postrzegane jako filozoficznej, czy matematycznej, czy prozaicznej natury są rzeczywiste, no chyba, że się mydlę, mylę znaczy się… Teraz akurat, chociaż może „teraz- zaraz”, albo: „zaraz-potem”? (Nie mylić z potem).

        Polubienie

        1. Brzytwę Ochhama znałem wyłącznie w wersji z bytami: „Nie należy mnożyć bytów nad potrzebę”. Ale byty mogą się zaraz skojarzyć z Bytowem, a tu już spirala humoru każe przytoczyć słynną wypowiedź pana Tadzia (imię zmienione), kierowcy TIR-a jadącego swego czasu kaszubskimi dróżkami. Pan Tadziu (imię zmienione) powiedział był: „Droga od Bytowa czysta”, czym wzbudził niekłamaną (i dożywotnią) radość wśród słuchającej go przez CB radio okolicznej braci 🙂

          W omnipotencji nie ma paradoksu, bo omnipotencji nie ma, i będę się tego trzymał dopóty, dopóki ktoś mi nie pokaże (doświadczalnie), że jest inaczej. Jest tylko eksperyment myślowy, czyli trening muzgółów – i za to paradoksy lubię, uwielbiam wręcz.

          Piszesz, że nawet matematyka ma swój język. Owszem. Ale akurat Królowa Nauk ma ów język oparty na bardzo, ale to bardzo solidnych podstawach, a poza tym jest to język stuprocentowo abstrakcyjny i nienegocjowalny. Języki ludzkie natomiast… wiadomo.

          Chodziło mi bardziej o to, że w „prawdziwej” nauce oprócz języka dobrze byłoby mieć jakieś dowody doświadczalne. Hadrony się zderzają niezaleznie od tego, czy nazwiemy je po francusku czy po niemiecku. A w filozofii eksperymentu brak – może poza myślowym.

          Język wpływa na nasz ogląd świata, bez wątpienia. Dlatego naukowcy winni używać języka neutralnego oraz zgodnego z wymienioną już wyżej Brzytwą.

          Kiedyś już, zdaje się, cytowałem tu Wieszcza, który pokazał prosty przykład jak dwa różne opisy tej samej sceny wpływają na jej odbiór:

          „Jan, ująwszy dłoń Marii, powiódł ją w szumiącą leszczynę.”

          „Jasiek wciągnął Mańkę w krzaki.”

          Znajomość (coraz mniej) obcych języków z pewnością pomaga w tworzeniu nowych połączeń w głowiźnie, co z kolei usprawnia mechanizmy wnioskujące i logiczne. Kolejny argument za językiem!

          Po co jest język? Na dzień dobry chyba głównie po to, żeby opowiadać innym małpom na których drzewach rosną bardziej soczyste banany i gdzie jest mniej tygrysów. Docelowo – nie wiadomo, bestia ciągle ewoluuje.

          Dysputa zrobiła się jakby kilkuwątkowa w tym jednym wątku, nie wiem czy by tego nie rozbić na podwątki dla lepszego uporządkowania.

          Polubione przez 1 osoba

          1. Byt, od,ot,-hmmh- byt. Cóż świat stoi przed nami otworem? Ale, czy tym, którem byśmy sobie życzyli? :-). Co do eksperymentów myślowych, są one ważne, i zwoje ćwiczyć umożliwiają. I nie chłodzi tylko o logiczne zagadywanki (chociaż logicznie, czyli do rzeczy mówić, mówiąc do ludzi to sztuka), o czym wspominałam chociażby przy tej okazji. Swojego czasu, cytowałam taką oto (znaną) zagadkę:
            „Ojciec i syn mieli wypadek samochodowy, obaj w wyniku odniesionych obrażeń znaleźli się w szpitalu. Ojciec niestety zmarł w wyniku odniesionych obrażeń, a syn musiał przejść skomplikowaną operację. Gdy chirurg go zobaczył krzyknął: „Nie mogę operować tego chłopca, on jest moim synem!” Jak to możliwe?” Jeśli ją znasz, to rozwiązanie jest proste i (nomen, omen) logiczne.
            Tak, język jest polami bitwy (nie mylić z bitami, bliżej batów, choć nie bajtUff).
            Matematyka ma swój język, to, że nie negocjowalny nie zmienia faktu, że język, tak samo jak język znaków drogowych.

            Piszesz: „Chodziło mi bardziej o to, że w „prawdziwej” nauce oprócz języka dobrze byłoby mieć jakieś dowody doświadczalne. Hadrony się zderzają niezaleznie od tego, czy nazwiemy je po francusku czy po niemiecku. A w filozofii eksperymentu brak – może poza myślowym.” I tu się zgadzamy, nie żeby szukać pól, w których ta [zgoda zgoła] nie następuje.
            Dodam jeszcze, że może (hipotetycznie) filozofia może być ujęta jako narzędzie służące zmianie pojedynczego życia, ale po pierwsze nie wiem, czy to już/ czy jeszcze -nauka, a na pewno (?) nie nauka uprawiana w rozumieniu akademickim. tylko się głośno zastanawiam.
            Chyba, poza matematyką, która choć Królową Nauk jest bez wątpienia, a może i z wątpieniem, nie istnieje język neutralny, może dlatego, matematyka nie kryje w sobie tego, co skrywają języki naturalne? Język, i dysputa o nim zawsze, na szczęście będzie wielowątkową. Dlatego jestem za rozbiciem na poszczególne wątki, tym bardziej, że „drzewko” się kończy… Liczę na dalszą dyskusje, nie wiem, czy rozwinięcie, z mojej strony, Cię usatysfakcjonowało…

            Polubione przez 1 osoba

  3. PS. Interesuje mnie, tak jak napisałam kilka zdań powyżej, proces rodzenia, postrzegania, i bycia (w) sprzeczności. Niezależnie od tego, co pojmujemy za filozofię, czy jest ona nauką, czy nie.

    Poruszyłeś też ciekawą kwestię, przeciwstawienie języka matematyki i innych nauk (humanistycznych) a co jeśli owe sprzeczności są (nie wiem, czy to ujmę tak celnie) tylko/aż błędem przyjętych założeń (nie zawsze świadomie) tak w bebechach i krzaczkach matematycznych, a tym bardziej, w naukach humanistycznych, są owocem tylko przyjętych perspektyw, w sposób nieświadomy, (w wyniku rozwoju, kultury, błędów poznawczych, etc) albo… W sposób świadomy? Kwestia komunikacji, przynajmniej w matematyce, fizyce, informatyce, i innej tyce sprowadzona do znaków matematycznych i innych stycznych, jest zniwelowana do minimum (jeśli w ogóle występuje) a w naukach humanistycznych, albo uważanych za takie, to już nie taka prosta sprawa… No właśnie i tu też mamy klops. Bo nie tylko stopień rozwoju i pojmowania świata nas określa nas, i sposób uprawiania nauki jako takiej, już nie tylko filozofii, a co jeśli sprzeczność jest podtrzymywana sztucznie przy życiu? Nie, nie pisze o teoriach spiskowych… A jeśli sprzeczność jest pozorna? Ale tak realna, że stworzona powołana i utrwalona, że nie sposób jej obalić, albo to się nie opłaca, a co jeśli do tego dojdzie wszystko to, co określa nas jako ludzi? Bo nauka nie uprawiana jest w próżni, owszem, grawitacja dalej będzie działać, czy opiszę ją Newton, czy nie, ale przecież na procesach najwyraźniej ścisłych nauka się ani nie kończy, ani nie zaczyna, na szczęście i na jego, w tym aspekcie brak.
    A co jeśli sprzeczności nie ma, tylko jest ład? Jakie tedy nioski wyciągnąć z kapelusza? A jeśli się zoczy i tam będzie tylko jaj(k)o, albo jajecznika na masełku?
    A może sprzeczność jest nieodzowna w tym aspekcie, że potrzebna jako zadanie rozwojowe, które trzeba pokonać, żeby iść dalej? Tak jak dzieci uczą się chłodzi, chodzić…?

    Polubienie

    1. Wedle fizyków (a tych cenię na równi z matematykami, bo babrzą się w faktycznościach, a nie siedzą z głowami w abstrakcyjnych chmurach) ładu – jako takiego – nie ma. Planck, Heisenberg i paru innych niemiecko brzmiących spryciarzy już dawno ustaliło, że świat jest niedeterministyczny, a więc – bałaganiarski. Dowodem na to (pośrednim, ale jednak) jest też obowiązkowy wzrost entropii, który nota bene najlepiej można zaobserwować w pokoju mojej nastoletniej córki.

      Z drugiej strony ład jest potrzebny nam, bezwłosym małpom, do szczęśliwości. Różnym małpom w różnym stopniu i sposobie, ale jakiś tam – zawsze.

      Nauki humanistyczne, jak sama nazwa wskazuje, dotyczą nas, a my jesteśmy z założenia błędni i niedoskonali. Język matematyczny stworzyliśmy być może w pogoni za nieistniejącym ideałem – okazało się, że to był dobry pomysł i udało nam się zaprząc matematykę do większości innych dziedzin.

      Całkiem ciekawe jest to, że w fizyce żadna, ale to żadna wielkość nie jest dokładnie zmierzona. Każdy pomiar obarczony jest błędem, nawet obecność nowych cząstek elementarnych (vide: słynny bozon Higgsa) wyznacza się z jakimś tam prawdopodobieństwem.

      Najbardziej przerażającą sprzecznością naszego bytowania jest to, że istniejemy we Wszechświecie, który jest od nas starszy o osiem rzędów wielkości, czego żaden umysł nie jest w stanie ogarnąć, a także większy o kilkanaście rzędów wielkości, w dodatku spierdziela przed nami w tempie podświeltnym, przez co nasze praprapra(powtórzyć milion razy)prawnuki nie będą widzieć gwiazd, tylko czarne niebo…

      Polubienie

      1. Hmmm…
        Ciekawe, czyli szybko biegające, jest to skąd ten błąd wynika, a może błąd jest buforem, przynajmniej w naukach ścisłych, a nie w ” prawdziwym tyciu, życiu”?

        A dlaczego to (tu cytat: Najbardziej przerażającą sprzecznością naszego bytowania jest to, że istniejemy we Wszechświecie, który jest od nas starszy o osiem rzędów wielkości, czego żaden umysł nie jest w stanie ogarnąć, a także większy o kilkanaście rzędów wielkości, w dodatku spierdziela przed nami w tempie podświeltnym, przez co nasze praprapra(powtórzyć milion razy)prawnuki nie będą widzieć gwiazd, tylko czarne niebo…) ma być przerażające, i to jeszcze, najbardziej?

        Polubione przez 1 osoba

        1. PS. Jest taki stary kawał (ad vocem dokładności osób zajmujących się fizyką):
          – Ile to dwa razy dwa?
          – Fil[ozof]: Zanim odpowiemy na to pytanie, zacznijmy od wyłożenia założeń o istnieniu prawdy obiektywnej…
          – Psy[cholog]: Zastanówmy się, czym tak naprawdę jest 2? Do czego dąży? Czy mnożenie ma wpływ na te dążenia?
          – Fiz[yk]: Po paru pomiarach jestem pewien, że liczba ta jest pomiędzy 3.81 a 4.13.

          (Po chwili namysłu) Mat[ematyk]: jestem w stanie udowodnić, że rozwiązanie istnieje.

          Inż[ynier]: Oczywiście, że cztery, ale na wszelki wypadek przyjmijmy pięć.

          Polubienie

          1. Czyżby poLEMizowanie? A wiesz, że w którymś momencie przyszedł mi do głowy Lem połączenie spojrzenia filozofologicznohumorystycznego, stycznego z wieloma sycznymi mackami… No teraz, to już wiesz.

            Polubione przez 1 osoba

Zapraszam do dyskusji :):