195.Jeszcze posłucha[j]my.

    Piosenka bez rozwiązku i bez związku z treścią niniejszego wpisu. Ale czy aby na pewno?

[Jeszcze pożyjemy,podobno, przynajmniej śpiewa Marek Grechuta, album wydany w 2012 roku].

[***]

Podobnie jak Prus walczył o prawo do ciszy. Co nie powinno zdumiewać ani u kompozytora (pierwsze utwory napisał w wieku dziewięciu lat) ani u pianisty, ani u skrzypka, ani u dyrygenta. Studiował matematykę na Uniwersytecie Warszawskim, co słychać w jego muzyce, studiował, studiował, ale mgr z nauk ścisłych nie wycisnął. Pobierał także nauki w konserwatorium w klasie kompozycji i fortepianu. Tu wtrąciła się historia i partytury musiał zamienić na sprzęt telegrafisty. Podczas chmurnoburzliwych dni  II Wojny Światowej miał grać, do kiedy było to możliwe, w warszawskich kawiarniach:Sztuka i Moda czyli w SiMie (nie ma to nic wspólnego z kartą pamięci, chyba, że ze wspomnieniami zapisanymi drobnym maczkiem na kartach pamięci). Występował także w kafejce  U Aktorek  w duecie z Andrzejem Panufnikiem. (Dlaczego u nas twórczość tego artysty jest tak mało znana?) Wspomnieniem tego czasu, ocalałym od zapomnienia są Wariacje na temat Paganiniego utwór  na dwa fortepiany (1941rok).

Swój debiut za pulpitem odbył  w 1952 roku.(Biorąc na warsztat i na występ Symfonię Oksfordzką Haydna wraz ze utworami napisanymi przez siebie :Piosenkami dziecinnymi i Wariacjami symfonicznymi). Wymieniany jest jako jeden z najwybitniejszych kompozytorów, który wpisał się na stałe do światowej partytury. I ten najbardziej trudny. [(Siostro tlen!)]Ten, którego twórczość znać wypada, ale tak się składa, że wypada droga przez mąkę, znaczy mękę, zachwyca, choć nie zachwyca. Choć sławnym kompozytorem był! Ot, twórczość Witolda Lutosławskiego uważana jest za trudną, niezrozumianą i rozharmonizowaną. I ogólnie, cóż…Nieznaną.Obcą bardzo, ziemią obiecaną, ale nie obmacaną. Nie znaną.

Podobno,jednym z zagranicznych koncertów Krystiana Zimermana, tak, dokładnie tego samego Zimermana, zbieżność imienia i nazwiska nie jest przypadkowa, podszedł doń Lutosławski i powiedział:

Ja chciałbym napisać dla pana koncert, czy pan by go grał?

Na to pianista miał upaść na kolana, (walka z grawitacją została przegrana?) i odpowiedział:

To oczywiste, żebym grał, studiowałem pana muzykę, rzuciłbym wszystko i to byłby mój priorytet.

[Lutosławski piano concerto symphony no 2. Simon Rattle oraz oczywiście Krystian Zimerman. Okładka płyty Deutsche Grammophon muzyka Witolda Lutosławskiego. Źródło zdjęcia]

No i na tym skończyła się [roz]mowa. Rozmowa, jakich już było kilka.Pianista znał ten ton obietnic,ot,  wizja mglista.Znał, to ten, to ów z wielkich miał napisać. Miał. I z deklaracji pozostał miał. (Jak w tuwimowskim wierszyku dla dzieci: Miauczy kotek: miau!/- Coś ty, kotku, miał?/- Miałem ja miseczkę mleczka, /Teraz pusta jest miseczka, /A jeszcze bym chciał.) Tyle, że nie było miseczki… Ani mleczka. Ani kropli, ani „deczka”. Komplement miły, ale, ale (podobno zawsze jest jakieś ale) w tym przypadku na komplementach się nie skończyło. Żona Lutosławskiego miała nadmieniać podczas spotkań z  Zimermanem, że: Wiesz, Witek pisze dla Ciebie koncert… No ale  to także Pianista nauczony doświadczeniem, przyjmował z dystansem. Aż do czasu… Gdy zadryndał telefon, a po drugiej stronie zabrzmiało zdanie: Wiesz, koncert jest gotowy. No, i tak oto słowo stało się ciałem, a w zasadzie partyturą. Nut turą. Koncert fortepianowy miał powstać już w latach 30. ubiegłego wieku, ale… (i to już drugie) kompozytor czekał na w ł a ś c i w e g o pianistę. Czekał, czekał i doczekał się. Ten miał odetchnąć kilka razy głęboko i przyjechać do Lutosławskiego. Do Londynu. Zaczęli śpiewać partyturę gdyż nie dysponowali fortepianem. Trudno, nie każdy właściciel hotelu miał na składzie ów sprzęt, nawet gdy jest to  czarny oligarcha muzyki (nie tylko) klasycznej- gdzieś posród na składzie pośród szaf, półek, łóżek i stolików. Uff. I oto, tak na kanapie tak(t) (o) takcie Witold odpowiadał Krystianowi, razem analizując, pochłaniając i smakując tak to to takt po takcie spędzili dziesięć godzin.Podobno Lutosławski był skąpy w dawkowaniu uwag, których raczej trzeba było się domyślać, ale Zimerman za to zasypywał go pytaniami, na co- w momencie pewnym kompozytor miał się przeciwstawić, oddając pole pianiście: Ja tylko napisałem ten koncert, Ty, go interpretuj.

Po partu tygodniach kompozytor poprosił o próbne wersje pianistę gdyż musiał się tego koncertu nauczyć. I tak oto Zimerman pracował w nocy, by rano między godziną piątą a szóstą nagrać fragmenty, które następnie dawał Żonie, ona oddawała pilotowi, który miał lot na trasie Bazylea — Warszawa,a na stołecznym lotnisku czekała Żona, tym razem  Lutosławskiego– i ona oddawała Kompozytorowi, by Ten o dziesiątej rano mógł dać feedback, pianiście. Kółko zatacza się piękniście.  Pianiście, który przez długi czas nie odważył się zwracać po imieniu (Witold Lutosławski miał zwyczaj proponowania przechodzenia per ty solist(k)om, z którymi występował).

Jak to przy takich okazjach bywa, odbywały się spotkania na dwa głosy: kompozytora i pianisty i opowieści jak to było podczas pracy nad dziełem. Ostatecznie okazało się, że nie dane będzie stanąć Lutosławskiemu tak jak do tej pory to czynił, za pulpitem podczas tego ostatniego koncertu, koncertu wieńczącego trasę..Przerwa.Przerwana została trasa koncertowa. Wtedy to  za pulpitem stanął Antoni Witt  Gdy Zimerman wrócił. I już było wiadomo co się stało. W skrzynce spokojnie, jak gdyby nigdy nic leżał prostokąt białej koperty. List. Zza światów.

A tak się zaczyna album wydany czternastego sierpnia tego roku z udziałem Filharmoników Berlińskich, pod batutą sir Simona Rattle ‚a. 

Jakże inne są wykonania tychże. Zimerman powrócił do dzieła po dwóch dekadach. Spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem tak w Stanach Zjednoczonych jak i w Japonii.  Utwór skomponowany w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym i wykonany po raz pierwszy w tym samym roku (w Salzburgu) cały czas żyje. Nie wszystek umrę, chciało by się napisać, ale to nie wszystek prawda.

Koncert ów, Żyje, oddycha, w niby ten sam, o czym mówi pianista, a jakże inny. Opowieść nie ta, i to nie kwestia innego rozłożenia akcentów, a koloratury i głębokości doświadczeń, zmarszczek czasu. Bardzo cz[g]ęsto w takich okolicznościach przyrody mówi/ pisze się o dojrzałości Artysty. Sam Lutosławski wspomniał o tym, że utwór będzie dalej żył. W jego żyłach, nutach, będzie krążył czas… Kompozytor był  ciekawy jak jego dzieło będzie  brzmiało za lat dwadzieścia pięć… Obrośnięte zdarzeniami, wyrośnięte, samodzielne i podzielne, złączone one z ambicjami, smakami i geometriami, konfiturami z gęstości. Wrażliwości, wrażliwości… Znakomitości.

Po raz pierwszy utwór ukazał się także w wytwórni Deutsche Grammophon tyle, że wtedy z towarzyszeniem BBC Symphony Orchestra pod batutą ,a jakże inaczej, samego Witolda Lutosławskiego. Po dwudziestu pięciu latach możemy usłyszeć na nowo.  II Symfonia została wykonana po raz pierwszy w Katowicach, dziewiątego czerwca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym siódmym, z Wielką Orkiestrą Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą …Kompozytora (który lubił dyrygować własnymi utworami).

Odwracam nieco chronologię zdarzeń. Zimerman powrócił z repertuarem… Którego nigdy nie porzucił.Ot, para-dokcs.  Rocznice, które pojawiły się (stulecie urodzin Witolda Lutosławskiego i dwudziestopięciolecie prawykonania koncertu) sprzyjają nie tyle wydawaniu albumów (bo przecież wszyscy biorący w tym przedsięwzięciu udział mają ugruntowaną pozycję) co uważności publiczności.

Znajdziemy tu gęste granie, godzenie tradycji (Prokofiew czy Brahms, ale przecież nie tylko) z własnym wyrazem i spostrzegawczością, zmianą, której tak wypatrywał kompozytor, a która ku zdziwieniu pianisty stała się faktem. Ograniczeniem z mojej strony było by przywołanie tylko dwóch bohaterów tej płyty. Wiadomo, że sir Rattle jest znawcą, apologetą twórczości Lutosławskiego. A i pierwsze co przyjdzie nam usłyszeć to nie tylko faktura grania, ale i dialog pianisty i orkiestry. Jest to fantastycznie prowadzona rozmowa, której warto nie tylko przy ale i słuchać. I nawet. Może wziąć udział w niej. Nie dajmy się ponieść stereotypowym opiniom. Wystarczy się zasłuchać. Tak po prostu. Zwyczajnie. A okaże się, że dyskurs ów nie jest prowadzony w obcym nam, a bliskim języku. Języku znaczeń.

20 Comments

  1. Zimerman… Wątpię czy którejś/któremuś z młodych gniewnych wystarcza (samo)dyscypliny, żeby zmierzyć się z tym koncertem. Tu się nie da pójść na żywioł.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Po pierwsze: witam oficjalnie na blogu, miłego czytania i komentowania. 🙂 I słuchania. Oczywiście.
      Ciekawe, myślisz, że do wysłuchania tego koncertu potrzebna jest (samo)dyscyplina? Nie żebym miała podważać Twój komentarz, dopytuję bo jestem ciekawa dalszego ciągu… Może i żywioł jest rozwiązaniem, ważne, by słuchać, a nie iść za zdaniami typu: „Lutosławski jest za trudny”. A właśnie przypomniało mi się Dorota Miśkiewicz nagrała swojego czasu album z Lutosławskim, zdaje się, że dla dzieci… Aaaa zapomniałam, i co rozumiesz pod pojęciem „pójścia na żywioł”?

      Polubienie

      1. Nie ma to jak skróty myślowe 😉 z tym „pójściem na żywioł” miałem na myśli wykonawców.
        Ja co prawda słucham muzyki na poziomie emocji i instynktu, ale Lutosławski tam się akurat mieści 🙂 Co to znaczy „za trudny”? Wiem głupio pytam, u mnie z muzyką jak z książkami – albo mi gra (mówi do mnie) albo nie. Ale ja jestem inny 😉

        Polubione przez 1 osoba

        1. Andrzeju (czy wolisz Kruku? Nie wiem jak wolisz by się do Ciebie zwracano). No tak, ale masz na myśli:
          a) to, że słucha się ich (Zimerman/ Lutosławski) w pewnej konwencji?
          b)czy, że sami nie idą na skróty?
          c) czy jeszcze coś innego? Jeśli tak to co?
          Chciałabym zaznaczyć, że tutaj nie ma głupich pytań, oczywiście są takie kwestie, których nie poruszam (np wybory/polityka, uroda, lifestyle, czy jak to tam się nazywa). Odpowiadając na Twoje pytanie, wielokrotnie, żeby nie powiedzieć nagminnie spotykam się z opinią, które Lutosławskiego nie miały okazji słuchać,bo…”Jest zbyt trudny/nieprzystępny i skomplikowany”, no, w najlepszym wypadku, o którym sobie przypominam- może z pięć początkowych minut, utworu wystarczyło, by wydać sąd. Nie wiem jak to jest z niezwykłością w temacie,nie chcę Cię martwić 🙂 ale wiele osób tak ma, że albo nie gra, albo gra 🙂 Co nie jest zarzutem, ale na pewno jesteś wyjątkowy :). Z chęcią bym się dowiedziała, czego jeszcze słuchasz, bo co czytasz, to o tym mogę przeczytać… Pozdrowienia środowe.

          Polubienie

        2. Moje imię mi się podoba 🙂 Kruk to ten co nad książkami marudzi 😉
          Z tym słuchaniem to mogę odpowiedzieć książkowo… Jeśli zachcesz wykonać drobną pracę logistyczno-poszukiwawczą 😉 Na moim drugim (lekko zaniedbanej Kronice Zapowiadanych Lektur 😦 ) blogu (link jest w Bibliotece) pod tagiem moja muzyka znajdziesz trzy wpisy. W jednym mój gust jest wyrażony explicite.
          Dla podkreślenia inności dodam tylko, że jako muzyki antystresowej używam najcięższych i najmroczniejszych odmian metalu (normalnie to tego w zasadzie nie słucham) 😉

          Polubione przez 1 osoba

          1. No odstresowywacz… Zagłusza myśli 🙂 Na co dzień nie słucham death czy black. Kiedyś używałem do tego IX symfonii takiego pana na B. (słuchawki na full) ale oni lepsze basy mają.
            Mówiąc poważnie, progresywny metal grają tacy ludzie jak ci https://www.youtube.com/watch?v=Jq9I9Zyy7_k To, że mignęły nuty na ekranie, to nie pomyłka. Cała czwórka ma studia muzyczne (bostoński Berklee College, klawiszowiec Juliard School). Wiem jestem skrajnie nieobiektywny 😉

            Polubienie

            1. Znieczulacz myśli,po prostu. Ten pan na B to oczywiście Bed_narek tak znam tego pisarza, świetnie wiersze pisze.
              To stereo_typ, że ludzie grający progresywny me(n)tal , albo rock nie znają nut… :/ Dzięki za sznurek, jakby co polecam się.

              Polubione przez 1 osoba

        1. 🙂 I tego Ci życzę, i odrobinę (albo i więcej) czasu dla Siebie, ale pewnie nieźle ogarniasz rzeczywistość. Emigracja jest sytuacją, w której jeśli człowiek chce, może się wiele nauczyć…

          Polubione przez 1 osoba

            1. Można napisać,że zapuściłaś korzenie. I mam nadzieję, skrzydła. Poza tym, emigracyjne doświadczenia, to także tożsamość, o której się nie mówi. Poza tym, podróże kształcą, ale tylko te osoby,które tego chcą.

              Polubione przez 1 osoba

              1. Napiszę tak, mamy różne tożsamości. Jedne są wrodzone (takie jak kolor skóry, płeć, albo wiek) i trudno zmienialne, drugie są nabyte: takie jak status socjoekonomiczny, miejsce zamieszkania (nabyte) i zmienialne. Tylko świat zewnętrzny nas sprowadza do jednej tożsamości (tej najbardziej widocznej) w danej chwili.Jako Polka nie widzimy swojego koloru skóry, ale jak wyjedziemy w międzykulturowe środowisko,nagle dostrzegamy, że także posiadamy kolor skóry… Doświadczenie emigracji/ migracji też nas zmienia… To miałam na myśli,oczywiście wpisuje się weń i kształtowanie charakteru, o którym wspominasz…

                Polubienie

  2. Lutosławski – znany/nieznany? Nie wiem czy to ważne. Kto o tym decyduje? Chyba filharmonie,i wydawcy dysków. Jeśli oni znają to jest szansa , ze ktos inny tez pozna.
    A jeśli dotarł nawet do Australii, to chyba jednak znany.
    Ponad 2 lata temu wysłuchałem Koncertu wiolonczelowego – tutaj link do relacji dyrygenta tego koncertu – http://www.limelightmagazine.com.au/blog/week-2-anam-orchestra-may-20-24
    Dyrygent ostrzegl słuchaczy, że to utwór aleatoryczny i ani on, ani solista, ani nikt z orkiestry nie wie co z tego wyjdzie. Wyszła długa, entuzjastyczna, owacja.
    Jako słuchacz/czytelnik zgadzam sie z „Krukiem” u mnie też – z muzyką jak z książkami – albo mi gra (mówi do mnie) albo nie.. Lutosłwski zagrał.

    Polubione przez 2 ludzi

    1. Filharmonie,wydawcy,zgoda-to jedna,bardzo ważna część medalu/partytury. Z drugiej strony nagminnie słyszę: „Lutosławski nie dla mnie, on jest trudny”. Na pytanie czy słuchał/a odpowiada nie. Jeśli jest to jedna tego rodzaju sytuacja, może druga, ale jak się powtarza to już może dać do myślenia. W muzyce, także klasycznej mnóstwo jest stereotypów. Twórczość W.L.zaliczana jest do klasyki XX wieku, trudno,by nie był „znany” ,w sensie kojarzony (personalia z zawodem etc) w Australii chociażby, ale nie oznacza to, że jest słuchany. To trochę jak z kanonem lektur (albo jakimkolwiek innym) niby się wie, niby się zna, ale właśnie niby. Potem okazuje się, że się niby słyszało imię, nazwisko, zawód i obiegowe opinie. Oczywiście,są takie osoby, które twórczość Lutosławskiego znają.Dziękuję za link.Serdeczności.

      Polubienie

      1. „Z drugiej strony nagminnie słyszę: „Lutosławski nie dla mnie, on jest trudny”. Na pytanie czy słuchał/a odpowiada nie. „.
        To według mnie nie całkiem druga strona. Nie słuchał, to znaczy co? Zobaczył w programie koncertu nazwisko Lutosławski i dlatego nie poszedł? Czy może wyszedł z koncertu zanim zaczęli grać Lutosławskiego? Czy zmienił program w radio gdy usłyszał, że teraz będzie Lutosławski?
        Podejrzewam, że nie, nie i nie.
        Swoją drogą niektóre sale koncertowe zaczynaja zmieniac układ programu. Bo standardem było chronologicznie – najpierw cos krótkiego barokowego, potem klasycznego a po przerwie XX wiek. To dawało niektórym okazję wyjścia z koncertu w czasie przerwy.. Eksperymentatorzy zaczynaja od XX, a może nawet XXI wieku, a na końcu relaksujący barok. Ciekawe jakie to przyniesie rezultaty.

        Polubione przez 1 osoba

        1. Może mamy różne doświadczenia. Znam sytuacje, w których ludzie nie chodzą na koncert/y jeśli zobaczą nazwisko Lutosławski (bo: za trudny). Znam też takie gdy wychodzili z sali. Znam też taką, na studiach (i nie był to wydział zamiejscowy uczelni X) ludzie/ studenci… Nie potrafili uzasadnić dlaczego nie (słuchają Lutosławskiego) o wymienieniu choćby jednego tytułu nie było mowy. Przepraszam, byli tam ludzie z jednego roku, pełna sala. Tylko jeden podjął „dyskusję”.To znaczy wiedział nie tylko to,że Lutosławski to kompozytor żyjący w XX wieku, ale potrafił wymienić tytuły dzieł.Ja rozumiem, że nasze doświadczenia mogą/ i są/ być różne. Nie mówię, że nikt na świecie nie wie, kto to był Lutosławski. Piszę o tym, z czym —t a k ż e przyszło mi się stykać. Nie jest to dla mnie dyskusja typu: Kto ma rację-i dlaczego ja. Piszę o tej drugiej stronie. A może tylko uzupełnieniu/dopełnieniu pierwszej? Jak zauważyłeś.
          O silnym przeświadczeniu, że nie warto czegoś słuchać bo: za miałkie, zbyt powszechne,bo jak w tym przypadku (zbyt trudne). Nie spotkałam się z tą sytuacją raz, dwa, albo trzy…. Spotykam się z nią bardzo często. Wśród osób nie wykształconych muzycznie, ale posiadających wykształcenie wyższe, albo będących w trakcie studiów,albo/i aspirujących do tzw. elit/y. Oczywiście,żeby nie było nie jest to sytuacja czarno-biała.Wiedzą kto to jest Witold Lutosławski, ale porozmawiać o twórczości,podać tytuł dzieła…
          Dlatego o tym piszę. Drugą odsłoną są pewne mody, i przeciąganie w drugą stronę… Zachwycanie się dla zachwytu- im bardziej coś niezrozumiałe, tym bardziej wyróżniające….
          Moim zdaniem eksperyment, o którym piszesz przeprowadzony w filharmoniach, to ciekawa inicjatywa, zwłaszcza biorąc pod wzgląd proces uczenia się osób dorosłych, i postrzeganie muzyki klasycznej.

          Polubienie

Dodaj odpowiedź do 5000lib Anuluj pisanie odpowiedzi