Media społecznościowe stały się mediami anty-społecznościowymi — powtarzam to jak mantrę, od wielu, wielu już lat, w momencie kiedy pojawiły się przyciski przekaż to dalej oraz lubię to. Rzeczywistość została przyporządkowana, a na głębszym poziomie przestaliśmy ze sobą rozmawiać, przebywać w towarzystwie, ile to razy rzucamy okiem, i nie jest to oko z rosołu, a potem wpadamy w przepaść, jesteśmy daleko, chociaż miałyśmy, mieliśmy zamiar być blisko? Nawet więcej, przestaliśmy się ze sobą komunikować, a zaczęliśmy komunikować, oznajmiać, a jeszcze głębiej, zaczęto nas rozgrywać, antagonizować, i wzbudzać w nas różnego rodzaju emocje, te dobre, ale również te niewygodne, staliśmy się statystykami, oraz polem, akcja—> reakcja lub bodziec —>reakcja nawet Skinnerowi się to nie śniło. „Najlepiej” jak te reakcje, które wytwarzamy przyczyniały się do tego, że coś kupimy. Żyjemy w swoich bańkach coraz bardziej, coraz głębiej, nie potrafimy rozmawiać, budować relacji, głębokich, takich, które wymagają czasu i zaangażowania, jesteśmy rozgrywani i rozrywani przez doświadczanie skrajnych emocji. Porządkujemy kto jest za, a kto przeciw? A kto jest bardziej przeciw niż za. nie mydlić zza… Tylko tyle i aż tyle. Dlaczego to sobie robimy? Świadomie, bądź nie, bardziej świadomie, albo całkiem nie.
Do czego służą mnie osobiście media społecznościowe?
Ile czasu w perspektywie dnia spędzam skrolując, przeglądając, angażując się w dyskusję?
Jak się czuję w trakcie a jak zaraz po danej sytuacji?
Co mi to daję, a co zabiera?
Czy nie jest to dla mnie forma ucieczki od życia? Od trudnych sytuacji? Od tego by być tu i teraz w tym miejscu, w którym znajduje się moje ciało, by jednak był tam jeszcze mój umysł? Ciasny, ale własny, nie wynajmowany czy podnajmowany przez kogoś. Kogoś, którego bądź którą częstokroć nie znam, taki pasażer bądź pasażerka na gapę.
Społecznościówki uzależniają, często bardziej niż chemia. Przekonałem się o tym dość boleśnie kilka (a może nawet -naście?) lat temu. Po gordyjsku zlikwidowałem wtedy konto na FB. A potem, po paru latach, założyłem nowe, całkiem od zera, z twardym postanowieniem używania wyłącznie w razie faktycznej potrzeby. Póki co udaje się. Raz, czasem dwa razy w tygodniu zaglądam na lokalną grupę sąsiedzką sprawdzić co tam na osiedlu (choć ostatnio coraz rzadziej, zwłaszcza od kiedy równolegle powstała też grupa osiedlowa na popularnym komunikatorze). Czasem jak mam coś używanego do sprzedania, kupienia, wymiany albo na oddanie, korzystam z lokalnej grupy typu kup-sprzedaj-wymień-oddaj. Mam na FB zero „przyjaciół” (cudzysłów zamierzony) i póki co udaje mi się nie uzależnić się od tego paskudztwa ponownie.
Zadziwiające jest, że w rozumieniu wielu ludzi jeżeli nie masz konta na FB, Insta, Twitterze czy innym tryktraku, nie ma cię. Trochę to straszne.
A może wcale nie i po prostu zaczynam gadać jak staruszek. Kiedyś, panie, to było…
PolubieniePolubione przez 1 osoba