Blizna nieba nie pachnie jeszcze choć pcha się na głowę spaść. Dzień przeźroczysty zlewa kontury jesieni przyporuszone siwizną na skroniach. Spadają cytaty z życia, przykłady z tycia zmartwień i galopiady zmarszczek, tytoń ty toń to i wskazanie inne na bajanie. Na balansowanie w sinusie czy cosinusie fal. Myśli znaczeń tyki i inne pra, pra, praktyki.
Temu dziecku we mnie dziękuję, za wytrwałość i zachwyt, za pytania i energię. Za to, że wyciąga spadochron emocji. I pociąga za duży palec u nogi. Targa ze sobą uśmiech numer pięć- najszerszy najszczerszy i posyła niczym skryptorium pod powiekami. Łagodność dźwięku. Płyń, płyń, płyń.
Łomolę klepiąc się po pleckach dźwiękiem. Co ma wydźwięk pozytywnych reakcji wibrację na akcję dobrego poukładania się ze sobą i światem. Uczę się wstawać rano. I wchodzić w dzień zarządzać chaosem, układać go, odkurzać, porozstawiać,ale zanim przeciągam ciało, wietrzę myśli. Głęboki oddech, świeższy, niż ten, z którym zasypiam. Płyń, płyń, płyń.