Przeglądam: książki, których jeszcze nie dotknęłam wzrokiem,ani znaczeniem, myśli, które nie zdążyły się zacieśnić i zmylić górnych dróg oddechowych na końcu mapy, jak zwykle nie przejezdnych. Przyglądam się konfiturze z czasu.Powroty, które nie zdążyły się odnaleźć, tylko zgubić. Niedziela się niedzieli minutami przesypuje powietrze i oddech. Początek zmierzchu głaszcze skórę i zmierzwiony jazz, a może to tylko cisza. Tylko [m]rok trzymający za krtań (i wszystkie chrząstki wyliczam: tarczowatą, pierścieniowatą, nalewkowatą, różkowatą, klinowatą i nagłośniową) i mieszający ułowione ołowiane kroki. Przeglądam sny nieziszczone małe jak ziarnka grochu, albo kawy, zjawy. Siedzę daleko donikąd. Pijąc kawę gdzie indziej, zupełnie. Melodia nocy płynie łagodnie w swoim zdecydowaniu i nieuchronności. Przeglądam pod powiekami asymetrie linii papilarne trudu… Astmatyczny kaszel rzęzi w miejscach wspólnych, miejscach wilgo_tych. Po wieki powieki o pa da dają. Kurz. Tylko kurz.