Połknięty papierek zatrzymuje się w przełyku gdzieś w okolicy serca. Namaka śliną. Czarny, specjalnie przygotowany atrament, powoli się rozpływa i litery tracą swą postać. W ciele człowieka słowo pęka na dwoje, na substancje i na istotę. Gdy ta pierwsza znika, druga pozostając bez kształtu, daje się wchłonąć tkankom ciała, jako że istota nieustannie poszukuje materialnego odnośnika: nawet jeśli ma się to stać przyczyną wielu nieszczęść.
[Zupełnie nie wiem dlaczego na myśl przyszedł mi ten właśnie cytat,bo przecież książka, o której będę pisać,to nie ta, z której on pochodzi. Księgi Jakubowe. Wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych. Olga Tokarczuk, Wydawnictwo Literackie, Kraków,2014, s.15].
◊◊◊◊ ◊◊ ◊◊◊ ◊◊ ◊◊◊◊
Do nawiązania dialogu z treścią tej książki zachęcił mnie jej podtytuł (jak również okładka, tak, tak).. Potem zaczęłam gdzieś mieć ów tytuł z tyłu głowy, (mogą być mięśnie podpotyliczne) i natykałam się na recenzję. To tu, to tam. Okazało się, że nie jest to taka opowieść, o której myślałam. Co nie przeszkodzi mi w napisaniu kilku spostrzeżeń. Na marginesach. Niekoniecznie książki, ale przebywania z lekturą. Chociaż nie nęci mnie pisanie o każdej przeczytanej pozycji, a to miejsce, w którym właśnie jesteś, nie jest blogiem recenzenckim. To.Po pierwsze,miejsce. Miejsce konsumpcji treści: Ganbare!, pociągi, dalekobieżne. bierze mnie treść, i cóż tu daleko nieść, i kryć, że akurat mam pociąg, do lektury w ciągach natury nie geometrycznych, miejscowościach niestatycznych i niestety, nie statystycznych. Także w takich dekoracjach, i relacjach,i akcjach… Dygresji dosyć. Syć się treścią syć.
Okładka: minimalistyczna. Klimatyczna. Co prawda mówi się nie oceniaj książki po kładce, znaczy o! Właśnie. Pisałam, że przysłowia nie są mądrością narodów, bliżej im do ości. Uff. Oceniać okładki, a i owszem, nawet skład tekstu. Tu i tam, marginesy, paginacje,sposób łamania,ale nie pomijać w tym wszystkim treści. Co do innych aspektów edytorskich, nic nie powiem, gdyż obcowałam elektronicznie. Miałam oczekiwania wobec treści, i tylko tyle, że się zmieści, aliści, mniej się ziści.
Reportaż. Gatunek który nie wyszedł z mody. Choć wszedł już jakiś czas temu, i po historii literatur[y] i i innych tur spaceruje sobie swobodnie. A zważywszy na to, że autorkaCzarnobylskiej modlitwy została odznaczona Nagrodą Nobla, to i wrzaski akurat tej mody nie przeminą szybko. Przynajmniej nie z tym wiatrem. Chociaż obserwując dzieje w histerii literatury to można powiedzieć, a nawet śmiało napisać, że pewne trendy pojawiają się cyklicznie, np melancholija, albo, właśnie upodobanie do form sprawozdawczych. Gresji i dy dosyć.
Jest wiele oczekiwań względem podejmowania i realizacji ról społecznych. Na przykład: Matki. Matki Polki. Któż nie ma skojarzeń względem takiego sformułowania? A no właśnie! Osoby z niepełnosprawnością. Intelektualną. Sensoryczną. Motoryczną. O sprzężonym charakterze, albo i nie. Przetoczyła się dyskusja (w krajach wysokorozwiniętych) o modelach niepełnej sprawności, wraz z wynalezieniem roli osoby chorej zdjęto z człowieka, w którego doświadczeniem jest niepełnosprawność pewne obowiązki (np. pracy zawodowej, założenie rodziny czy inne oczekiwania) a nałożono inne (bycie dzielnym, dzielną, usprawnianie się etc*). To pierwsza grupa skojarzeń. Można napisać wiele, podając kłady i przy, z różnych beczek. Nie tylko czerpiąc z tej w której spędzić żywot miał Diogenes co nie z jednej jadł synkopy. :). Διογένης της ΣινώπηςDiogenes tes Sinopes czy tak: jakoś, a nie inaczej.
Drugą jest tożsamość społeczna a różnice kulturowe. Tak w rozumieniu ja niezależnego i ja współzależnego. I ta druga częściej stosowana jest do opisu osób z kręgu Azji Wschodniej. A tym samym odniesieniu się do dziedzictwa konfucjańskiego. Rozłożenie, położenie, akcentu na inne osoby, a nie (jak to ma miejsce w ja niezależnym) na własną wyjątkowość/ indywidualność, uzdolnienia etc. Tutaj także wpierane będzie poszukiwanie podobieństw, budowanie na nich. To tyle wstępu. Moim zdaniem koniecznego przy czytaniu i rozumieniu. Mając tę wiedzę, której tu nie zamierzam przytaczać (bo nie o tym zamierzałam pisać) zasiadłam do zaprzyjaźnienia się z rachityczną raczej książeczką autorstwa Katarzyny Boni, a zaczyna się ona tak:
[Ganbare! Warsztaty umierania, Katatrzyna Boni, Wydawnictwo Agora SA. Warszawa 2016r źródło zdjęcia].
Ganbare! Tohoku!
Granica pomiędzy tym, kiedy potrzebujesz zachęty, a tym, kiedy potrzebujesz pomocy, jest bardzo cieńka. Japończyk powiedziałby Giri giri.
Czasem Ganbare! zmotywuje Cię do działania. Czasem, gdy słyszysz ganbare!, czujesz się bardzo samotnie.
Ambiwalencja, ten stan towarzyszył mi przy czytaniu tej książki. Nie ukrywam, że apatyt mój rósł w miarę oczekiwania, na przeczytanie. Bo w bibliotekach tej pozycji nie było (a jak już miała się pojawić, to niczym cień Minotaura, niby ktoś wiedział, nawet widział, i nawet pokonał… Ale to dawno, i podobnież Mitologia…). Nie miałam świadomości, że to cykl reportaży. Tak, mimo nie cichych nawoływań, i nagabywań i innych bywań mody i wychylanie z każdej półki, półeczki właśnie ten gatunek literacki, mam przesyt, chociaż z rzadka sięgam (czego przykładem może być wspomnienie o książce autorstwa Pawła Smoleńskiego. [Irak. Piekło w raju]). Bardzo krótkie, lakoniczne, tury miniatur. Forma przemyślana. Bardziej. Znaczy mniej, ale też owo ujęcie w tę właśnie formę odwołuje się do kultury japońskiej, ponieważ opowieści nie mają jednego wzorca nie zostaje owa przerysowana. To niewątpliwie jedna z mocnych cech tej pozycji . Polka,ale łatwo pójść w zaułek stereotypizacji Japończyków i Japonek. Dzielnego, karnego, zdyscyplinowanego narodu. I otóż. Nie. Na szczęście i wielość nieszczęść, nie.
Mam pewien może nie kłopot z tą pozycją, bo przecież nie muszę niczego rozwiązywać, nie dyskomfort, i nie konkretnie z tą pozycją, ale z kulturą pisania, i nie wiem w jaki sposób ugryźć, albo chociaż tyknąć tę kwestię by zostać zrozumianą, zgodnie z moimi intencjami. Chociaż Katarzyna Boni wykazuje się dozą empatii, gdzieś w potylicy mam niezgodę na to, by pisać o tragediach, sobie po prostu przyjechać, napisać, dotknąć i wyjechać. Nie jest to uwaga ad personam, nie chcę też zamykać moich intuicji w pudełku z etykietką: Przyjechała, zebrała materiał, wyjechała. Wydała i tyle. Nie. To nie o to chodzi. Po pierwsze, czytanie jak i pisanie o dalekich, nieznanych, czy bliskich, jest potrzebne. Zwłaszcza, jeśli robi się to talentem, a tak jest niewątpliwie w tym przypadku, lecz mnie osobiście czegoś brakuje, jakoby to, co dostałam było ważnym, ale puzzlem, jakbym domagała się części drugiej, tym razem napisanej przez autochtonki i autochtonów. Chciałabym, więcej, bardziej, z różnych stron, zwłaszcza z tej, która rzuca snop[ek] światłta na przepracowanie (albo i nie) traumy. Chociażby z tej. Jeśli zamierzeniem Autorki było wzbudzenie pragnienia, albo lepiej, głodu, intelektualnego to niewątlenie się jej to udało. Na całe szczęście. Podobnież było wiele recenzji Ganbare!, ale ja chciałam dodać coś o czym nie było, o przygotowaniu się do przeczytania takich, jak ta pozycji (nie chodzi o podjęcie studiów humanistycznych, zamknięcie się w monastyrze, albo posty), o świadomość pewnych perspektyw, tak jak te, kulturowe,od tego zaczęłyśmy i zaczęliśmy.
Druga kwestia: by była bardziej czytelną, posłużę się przykładem.
Pojawiały mi się pytania, (nie) całkiem poboczne w trakcie czytania. Choć występują w liczbie jak najbardziej mnogiej, to przytoczę jeden, najbardziej pojedynczy, ot, takie czy Pan Żaba, czyli jeden z interlokutorów wie, że został tak nazwany przez Autorkę? A jeśli tak, a jeśli nie, to co to znaczy? Wedle jakiego klucza dobierani są rozmówcy i rozmówczynie? Czy nadaje się im etykietki? Co jeśli tak, a co jeśli nie? Jak to osoby biorące udział w dyskusji, i czy to właściwie jest jeszcze dyskusja? Jeśli jest granica, to którędy ona przebiega? Czy można skatalogować spektrum ludzkich odczuć i reakcji w celu napisania książki? Nie wiem, czy to był zabieg celowo zastosowany przez Autorkę, niemniej warto sięgnąć po tę pozycję r ó w n i e ż dlatego (choć n i e tylko) po to by zadać sobie t a k i e, być może nie oczywiste, i nie często podnoszone, pytania, i obudzić właśnie takie wątpliwości. Spojrzeć nieco z innej, strony, przespacerować się mniej uczęszczanymi ścieżkami, chociaż trudnymi, i mniej obleganymi, to wartymi, by nimi kroczyć. W życiu ważne są objazdy. Zajrzenie pod podszewki. Zadawanie pytań. Piszę to w tym aspekcie.
Czy książkę polecam?
Nie jest to pozycja obowiązkowa, ale dla mnie osobiście przykuwająca uwagę, ze względu na owe pytania (nie) całkiem poboczne. Myślę, a to czasem mi się zdarza, i nie jest to czas przeszły. Przynajmniej nie tylko taki 🙂 że to nie jest wada tej pozycji. Na pewno przejrzę, a nie tylko przejrzę, co jeszcze (i jak- oczywiście) napisze Katarzyna Boni.
*Oczywiście nikt nie przeczy, że rehabilitacja to także proces, czy świadczenia, które powinny być sprofilowane odpowiednio i dostępne dla każdej osoby, bez względu na jej status socjoekonomiczny i inne przesłanki. To tylko jeden z przykładów.
Dlatego jest tytułowe. Jeśli zdecydujesz się sięgnąć po książkę, to takich zdań tam jest więcej. Poza tym zwróć uwagę na formę i sposób ułożenia tekstów.
Jest,forma książki zasługuje na pochwałę gdyż opowiadania, choć dotyczą jednego tematu, są różnie ujęte- ale tak spięte, że kojarzą się z Japonią. Przywodzą na myśl haiku, albo mitologię tego kraju.
Pięknie brzmi to tytułowe zdanie
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dlatego jest tytułowe. Jeśli zdecydujesz się sięgnąć po książkę, to takich zdań tam jest więcej. Poza tym zwróć uwagę na formę i sposób ułożenia tekstów.
PolubieniePolubienie
Lubię książki, które mają takie melodyjnie nostalgiczne zdania. Jak mówisz, że jest ich tam więcej to się pewnie skuszę.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jest,forma książki zasługuje na pochwałę gdyż opowiadania, choć dotyczą jednego tematu, są różnie ujęte- ale tak spięte, że kojarzą się z Japonią. Przywodzą na myśl haiku, albo mitologię tego kraju.
PolubieniePolubione przez 1 osoba