66.Lektury.

Kiedy nazwanie kogoś erudyt(k)ą jest uprawnione? I czemu właściwie służy erudycja? Czy ma coś wspólnego z intelektualną wrażliwością? Jeśli tak, to: co właściwie rozumieć po tym pojęciem i jakie są obszary styczne?  Czy rozumienie erudycji ewoluuje (i czy jest to kierunek pożądany)? Jeśli tak, to w jaką stronę? Jeśli nie, to dlaczego?  

Jaką rolę w służbie erudycji pełni pamięć (zarówno dziedziczona kulturowo jak i osobista), albo postrzeganie czasu chwila, która trwać z nakazu Goethego i czy ten nakaz nie jest nadgorliwie wykonywany? Czy nakaz erudycji można spełnić, czy jest to komplement bez pokrycia? Czy jako zjawisko nie godzi ona sprzecznci? Z jednej strony imperatyw wejścia w głąb, z drugiej widzenia holistycznego. Nie sposób wszystkiego objąćO tym, że  Michel Foucault działał społecznie, o tym wiadomo… 

Stop, stop, stop, stop.

Pytania zjawiają się nieproszone i goszczą się w najgorsze i w najlepsze. A zbudzone przez jedno niepozorne zdanie, stwierdzenie, zapytanie, układ liter okraszone właściwym tonem głosu. Lektura wymagająca. Wymagająca czego, czy wobec czego? I czy rzeczywiście lektury takie są potrzebne, do czego?

***

To, co teraz nazywamy muzyką klasyczną miało funkcje rozrywkową, oczywiście nie wobec wszystkich członków (i członkiń) społeczeństwa. Postrzeganie jazzu, chociażby w Polsce także ewoluowało tak jak jego wykonywanie.  Świat się wz(r)usza. Plus. Puls życia. Może właśnie tym jest erudycja wsłuchaniem się w puls, albo wyznaczanie tegoż? To więcej niż pitagorejskie postrzeganie świata. Okrutne piękno wydziera z obrazów Boscha, piękno, które może się zachwycić niezależnie od wszystkiego. Fado może trzymać za gardło nie zależnie od tego czy znamy, czy nie koncepcje Michela Serresa dotyczące muzyki świata, czy podążamy za polskimi tropami chociażby nasłuchując tego co prezentował w XX wieku zespół Osjan z Jackiem Ostaszewskim. Erudycja rodzi się z nabożnego stosunku do dawnych mistrzów, do którego nawołuje Herbert,  czy z romantycznego buntu, czy może z tuwimowskiego rządu dusz?

 Wittgenstein nawoływał, że o tym czego nie da się wyłożyć w jasnych słowach, o tym należy milczeć. Niech język giętki powie to, co pomyśli głowa. Z tej niemocy lingwistycznej milczenie jest złotem? Może dlatego Wat postulował obronę języka jako nazbyt kruchego konstruktu,który trzeba pielęgnować,dbać nie brudzić go ironią? Kiedy erudycja staje się czymś na kształt habitusu w rozumieniu Pierrea Boudieu? Zestawem narzędzi, którymi posługujemy się biegle, lecz owa zręczność nie dana jest nam na zawsze. To pytania, które pojawiają się natarczywie, nie milkną, ale przemawiają w wielu językach. Obiecują nam odpowiedź, ale to daremne nadzieje. A może tylko chcemy by były daremne, może erudycje da się wycenić? Należy posługiwać się biegle sługami Kiplinga (Pytaniami Co? Gdzie? Kiedy?Dlaczego? etc). Wgryźć się w daty i postanowienia, imiona, nazwiska i pesele, tych jest nieskończenie wiele, cieni nieco zblakłych niezawierzenie. Nie wszystkich uda się ocalić. Żenia Zielińska, albo Miss Williams z dziennika Bronisława Malinowskiego,albo Nietzsche jako muzyk,czy utalentowany pianista (którym był), jak potoczyła by się wtedy historia świata, pewne doskonale by sobie poradziła (tak jak robi to do tej pory) po(d)rzucając to tu, to tam daty, wydarzenia,imiona, nazwiska, miejsca,postaci, okazje, pisma, ortografie,te które się ziszczą, jak i te,które znikną w pomroce dziejów. Co kierunkuje uwagę. Wiadomo, że Zbigniew Herbert nad muzykę przedstawiał malarstwo jako natchnione, i w stosunku do muzyki, mniej przewidywalne. Nie wiadomo, czy zwróciłby uwagę na pianistę, ale bez wahania odpowiedział by na pytanie jak nazywał się król pobity przez Aleksandra Macedońskiego pod Issos i Arbelą, jeśli oczywiście wypada przepytywać poetów (poetki)?

Czy, a jeśli tak to dlaczego, wymóg erudycji wartościuje wiedzę? Dlaczego nie można się znać na nakrętkach zakrętkach, nakładkach i zostać Erudyt(k)ą? A może to casus odpowiedniego miejsca i czasu? Wystarczy znaleźć się pod właściwym adresem i właściwą datą. Nasiąkać atmosferą, puchnąć od mądrych pism, rozmów, nie każdy może być Albertem Camusem, a przecież i on miał światłych nauczycieli. Jak mówił odbierając Nagrodę Nobla to dzięki ich wytrwałości, cierpliwości i nauce mógł odebrać tą zacną nagrodę, która dała mu nieśmiertelność.  Oczywiście nie tylko, nadużyciem i niesprawiedliwością było by przypisanie zasługi tylko im…

***

Porzućmy wszystkie dotychczasowe pytania, nie dlatego, że nie sposób jest rozwikłać zagadki, ile jedno nęci i natarczywie(j) domaga się jeśli nie odpowiedzi to przynajmniej zastanowienia. Mianowicie dobór lektur(y) niezależnie czy będzie to książka (chociażby Adam Zagajewski ze swoją Obroną żarliwości, rozważaniem o istocie pamięci, czy  powinnościach poety jakie wysuwa chociażby wspomniany przez niego Keats), obraz (chociażby: Hieronim Bosch), rzeźba (chociażby: Camile Claudel), muzyka (chociażby: Mahler) co i jak (od)czytać? Nie wiem, czy czasownik ów jest na właściwym miejscu, bowiem czytanie zapowiada tylko odbiór. Może nie bierną, ale jednak przypisuje stronę działania. Może chodzi o konstruowanie, nie o zapamiętywanie faktów: Oto 16 października 1846 roku myśl ludzka odniosła zwycięstwo, o którym milczeć będą historyczki i historycy, nie będą nauczać w szkołach powszechnych, może wspomną o nim w opasłych, niepotrzebnych nikomu encyklopediach, dla porządku powiedzą w szkołach medycznych, że wtedy oto  wynaleziono narkozę, jeszcze nie doskonałą, (nad czym ubolewać będą okulistki i okuliści, ale przecież nie tylko one (oni)).Oto znieczulenie ogólne, które pozwalała  nie tylko na przekroczenie rubikonu, ale daje obietnice dalszej podróży i  uwolnienie od bólu.W połączeniu (nierozerwalnym oczywiście!) z rozwojem aseptyki i antyseptyki pozwoliła na stworzenie chirurgii jaką dzisiaj znamy,znamy chociaż wolelibyśmy by to była znajomość pobieżna, ukłon z daleka i jeszcze pośpieszny. Wbrew temu co się powszechnie uważa, nauka ta jest młoda. (Nie stwierdzam tego by odebrać zasługi,  pomniejszać, czy niweczyć wysiłki—jeśli słowo ma taką moc) oto przykład.  Nie muszę dodawać, że wyciągnięty z nieskończoności, mnogości i trwania Człowieka.

Nie ma lektur ciężkich (no pomijając Super Booka, chociaż tą książę lepiej ominąć), nie ma lektur, które cokolwiek człowiekowi obiecują (no może poza tymi zawartymi w kanonie szkolnym one obiecują przynajmniej promocje do następnej klasy, jeśli zanotuje się w kajecie odpowiedzi zgodne z kluczem), nie ma lektur zbyt wymagających, czy zbyt błahych. Co nie oznacza przyjmowania wszystkiego. Mogą być (obrazy, książki, sztuki, idee, dzieła*)  zapomniane, mogą być pisane niechlujnie,  dla przetrwania (pisarki, pisarza) dla wyrównania czy zapłacenia rachunków (chociażby tych przyziemnych by godnie i z tłustym portfelem odpowiedzieć na pozdrowienia z elektrowni, gazowni, i czego tam jeszcze), ale nie ma tych, które wymagają zbyt wiele. Zbyt wiele czasu na zgłębienie treści, zbyt wiele wysiłku, zbyt wiele przyjemności intelektualnej i takowego wysiłku.

Zbyt wiele. Zbyt wiele oznacza występowanie przeciw prawu. Występowanie przeciw Człowieczeństwu (czego przykłady okrutny wiek XX). Jenak nie mówimy tutaj o zbrodniach jakich dopuszczono się na frontach najpierw Wielkiej Wojny, a potem II Wojny Światowej do jakich aktów nawoływały reżimy. Nie.

Chodzi o zbyt wiele w stosunku do Człowieka rozumnego, więcej jego poznawania i pojmowania świata, występowania naprzeciw temu co niepoznane, niezdobyte, nierealne (jeszcze) nie skolonizowane myślą ludzką, ale też zgłębianie tego co już odkryte, zdobyte, znajome. Czyż bowiem Vermeer odkrył: mleczarkę, dzban, okno, dziewczynę z perłą? Czy Vincent van Gogh odkrył górników, ich znój, czyż nie istnieli oni wcześniej? Czyż nie będą oni wieczni, ich obiecany trud, znój i nędza… ? Czy Jan Sebastian Bach odkrył nuty?

Słowa Marii Szyszkowskiej przywołują nas do porządku (albo do chaosu?) nakłada obowiązki. Mówi, że proces poznawania siebie przez siebie trwa nie przerwanie i jest wdrukowany w naszą biografię nierozerwalnie,niezaprzeczalnie i trwale. Nie tracąc zdolności krytycznego myślenia i oceniania rzeczywistości powinniśmy przezwyciężać niedoskonałości, przekształcić to co uznajemy za negatywne, i rozwijać się dążąc ku ideałom. Wychodząc poza własne ja. Może właśnie zbliżyliśmy się bodaj o jeden krok nazwania tego co jest erudycją? Może zyskaliśmy (nie nowe) narzędzie przydatne w tymże? Może erudycja jest tymże wychodzeniem, z pewnością jest czymś więcej niż przydatnym narzędziem. 

—–

*niepotrzebne skreślić.

 

9 Comments

    1. Chciałabyś? Naprawdę? Ja Myślę, że człowiek byłby wtedy nieszczęśliwy… Znać to jedno, a uznanie (nie chodzi o tandetny poklask, czy uznanie) to drugie…A do tego wiedzę te trzeba by było uporządkować…A to tylko początek kłopotów.

      Polubienie

      1. Ja to najchętniej chciałabym znać odpowiedz czemu i na co chorujemy i jak się tego pozbyć, inne tematy jakoś wolę dowiadywać się powoli…szkoda tylko, że mózg to nie taka księga że możemy korzystać z wiedzy nabytej przez całe życie, większość nam umyka…

        Polubienie

    1. Tak, a poza tym, wyobraź sobie proszę reakcje środowiska… Wiedzieć wszystko, to nieszczęście nie tylko dlatego, że żyjemy w społeczeństwie (nie, żeby przywiązywać zbytnią wagę do opinii publicznych) ale zdobywanie wiedzy to droga, przyjemność, (chociażby rozmowy partnerskiej) sukcesy, a tak, to co pozostaje… 🙂

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do Kropkowo :-)))) Anuluj pisanie odpowiedzi